Dozgonne vademecum dla arywistów Co zrobić, gdy ...
बनाया गया: 10 जून 2025
बनाया गया: 10 जून 2025
Dozgonne vademecum dla arywistów
textCo zrobić, gdy utną ci głowę? Po pierwsze: nie panikuj. Dziś już nic gorszego cię nie spotka. Łaskawość nie zagnieździła się w mych myślach, ale winienem uprzedzić żyjących, że srebrzysty, ukośny nóż jest makabrycznie ostry. Chwila nieuwagi, muśnięcie koniuszkiem palca ¬– tyle wystarczy, by trysnął krwawy wodospad, cieknący na martwą glebę, która trawi hałdy człowieczych ciał. Kiedyś dekapitacje były prymitywne, a współcześnie zostały doprowadzone do perfekcji. W maszynach skonstruowanych siłą ludzkiej podłości ostrze przytwierdza się do ciężkiego kloca, który sunie pomiędzy wyżłobionymi słupami. Naciągasz linę, by unieść naostrzony kawał metalu i przemienić go na moment w lustro, odbijające zastygłe twarze gapiów, dogorywające budynki, niedostępne dla śmiertelników niebo. Na dole, na twardej beli spoczywa szyja ofiary. I wszystko pozostaje w rękach człowieka, który trzyma napięty sznur, bo gdy puścisz, nie ma odwrotu. Możesz mi wierzyć. Byłem katem. Odrywasz palce od liny, resztę zostawiasz sile ciążenia. Ostrze spada na łeb na szyję. Dobrze zna humanitarne zadanie, do którego zostało stworzone. Napoczyna skórę i jej receptory, bezlitośnie rozrywa włókna mięśni pochyłych oraz przedkręgowych. Nie zatrzymuje się ani na chwilę. Z trzaskiem właściwym łamaniu gałęzi, rozłupuje kręgi szyjne, przerywając kanał rdzeniowy, w którym tkwi sedno układu nerwowego – rdzeń kręgowy. Metal wżyna się w przełyk i zależnie od obranej drogi – filetuje tchawicę albo skupia się na chrząstkach krtani, nagłośni i strunach głosowych. Jest już blisko wyjścia, toteż sieka niczym soczystego pomidora nerw błędny i tętnicę szyjną, u młodych grasicę, a u starych ciało tłuszczowe. Zostały tylko mięśnie gnykowe, skóra... Ciach! Głowa do góry! Artificem commendat opus. Na zawsze zerwane połączenie między umysłem a ciałem. Rozgraniczone życie i śmierć. Mogę się mienić artystą lub rzeźnikiem. Skoro masz jeszcze łeb na karku sam zdecyduj, co bardziej adekwatne. Pókiś w jednym kawałku, tak kieruj swym losem, aby uniknąć leżakowania plecami do nieba. Wykażesz się w ten sposób rozsądkiem bądź lękliwością. Nie chciałbym jednak wlewać w serca śmiertelnej dawki nadziei, bowiem i tchórze, i bohaterowie tracili przy mnie głowę. Osobiście – bez zbytecznej perswazji – namawiam do przestrzegania prawa. W każdym królestwie lub republice znajdziesz zbiór przewin, za które ekspiacją jest wyłącznie relegowanie ze spisu żywych. Niestety nie ma on nic wspólnego z gilotyną, ponieważ jest przeokropnie nieostry. Dlatego, przezornie, sporządziłem własną listę niebezpiecznych zachowań. Jeśli życie ci miłe: nie zabijaj, nie gwałć, nie zdradzaj przyjaciół i kraju, nie cudzołóż, nie kłam, nie mieszaj się w korupcję, nie kradnij, nie bluźnij, nie popadaj w nieróbstwo, nie popełniaj świętokradztwa. Dzięki tym wskazówkom może nie staniesz się majętny, szanowany i wpływowy, ale za to doczekasz wnuków i nie zgorszysz swoich parafian. Kłaniaj się również ludziom z wyższych szczebli drabiny, by ustrzec się przed karami arbitralnymi, wyłaniającymi się nie ze sprawiedliwości, a z suwerennej woli możnowładców. Jeszcze jedna ważka uwaga! Opuść czym prędzej grono naiwnych, którzy sądzą, że litera kodeksu jest święta. Prawo to tylko skodyfikowany system przemocy, ułatwiający stosowanie gwałtu na słabszych. Nieraz więc największą przewiną jest dołączenie do obozu przegranych, dyletanckie poglądy spisane na zbyt publicznych kartach, stanięcie na drodze, którą gnał nieznoszący sprzeciwu orszak historii. Cóż mam jeszcze powiedzieć? Unikaj ludzi, nie chodź, gdzie nie trzeba, szczególnie w złym czasie. Mimo wszystko wychylasz głowę? To dobrze, bo tak zaczynają zwycięzcy. To źle, bo tak kończą przegrani. „Skazuję cię na śmierć” – wybornie to brzmi, lecz nikt nie chce być adresatem owego obwieszczenia. A jednak słowa te padają w zimnych lochach i ogrzewanych komnatach pałaców, wystawnych salach trybunałów i obdrapanych wnętrzach karczm, na brukowanych ulicach i obsianych polach jęczmienia. Krótkie zdanie wstrząsa pracą serca, prowokuje hormony do wystrzału, usadawia myśli na karuzeli, zaraża tanatofobią. Ludzie niemal nigdy nie godzą się z wyrokiem. Zakrzywiają nawet strzeliste kościelne wieże, aby zafałszować rzeczywistość na swoją korzyść. Odpychają ciężar istnienia, grożą otoczeniu, krzyczą, miotają się jak leszcz w wysychającej kałuży. Jakby nie zauważyli, że przyszli na świat, więc podpisali krwawym atramentem dokument stwierdzający czasowość istnienia. W naszym fachu nie zwykło się mówić, że każdy koniec jest nowym początkiem. To może budzić krztę przerażenia. Ludzie pragną żyć długo i mieć złudną nadzieję na poprawę swego marnego losu. Dekapitacja utrudnia realizację obu tych celów. Jak wiecie, nie jestem wylewny, ale przyznam się szczerze – późno odkryłem drogę, którą chciałbym podążać. Wcale nie było tak, że w kołysce bawiłem się toporkiem, mocząc jego ostrze w wiśniowym soku. Przed wejściem w dorosłość ekscytowały mnie gry: karty, warcaby, szachy, kości. Gdyby dało się z nich wyżyć, nie robiłbym chyba nic innego. Później objawiły się moje ciągoty do dramatopisarstwa, gdyż, jak mało kto lubiłem wymyślać tragiczne historie, plącząc losy bohaterów tak, by jedynym wyjściem pozostawała śmierć. Okazało się, że ślepa była to uliczka, albowiem najwyżej trzy osoby w państwie jakkolwiek na tym zarabiały. Dla reszty przewidziano satysfakcję, niespiżowy pomnik i pustą michę. Matka uparcie powtarzała, iż zajdę wysoko, bo los obdarzył mnie intelektem. Nauczyłem się czytać, co nie jest powszechne wśród mieszkańców podziemi kamienicy zwanej hierarchią społeczną. Podobnego zdania, co rodzicielka byli sąsiedzi z góry, którzy wróżyli mi awanse, doceniając ponadprzeciętny egoizm, cynizm tudzież brak skrupułów. Toteż pewnego pochmurnego dnia wybrałem się z całym swym szelmostwem na doroczny nabór katów. Sprawdzano tam odporność na stres, reakcję na widok krwi, siłę fizyczną, poziom determinacji. Wypadłem wzorowo, komisja rekrutacyjna złożyła mi osobiste gratulacje, podkreślając, że taki talent, jak ja zdarza się raz na pokolenie. Podpisaliśmy umowę o dzieło. Starałem się nie analizować ludzkich spojrzeń. Zarobki są godne, lecz niesława katów trwa w najlepsze. Traktują nas niczym zadżumionych, choć nie wiedzą, jak wyglądamy, bo zakrywamy twarze – rzecz jasna dla higieny. W tym zawodzie szczególnie doceniałem dowolność w kwestii ubioru. Na czas egzekucji przywdziewałem konopne łachmany, nie zapominając o karmazynowym kapturze z ozdobnym czubkiem. Widać było wtedy tylko moje lekko przekrwione, ale ambitne oczy. Czułem ekscytację, bo odgrywałem główną rolę na deskach teatru dramatycznego. Stałem obok śmierci, a ona ciągle mnie przeoczała. Może urodziłem się, by realizować rzeczy wielkie? Z doświadczenia wiem, że ludzie żyją tak, jakby śmierć nigdy na nich nie patrzyła. A patrzy i wygrywają ci, którzy we wzrokowym pojedynku z kostuchą udają ślepców. Pozwólcie, że opowiem wam historię. Wiem, wiem, nadal nie wyleczyłem się z dawnych pasji. Zaczyna się tak... Niedawno temu, tuż obok, żył sobie król despota, który władał dużym państwem. Przyjazny był to kraj dla katów, mniej zaś dla obywateli. Nawet za najlichsze przewiny można było w nim trafić do lochu, by następnie stracić życie. Władcę cechowało bowiem wielkie okrucieństwo i brak zahamowań. Despota żył w otoczeniu, które było mu całkowicie poddane i posłuszne, więc z czasem zaczął popadać w marazm i nudę. Dlatego co wieczór, organizował partie szachowe z ludźmi, które dla żartu nazywano współpracownikami, a także z gminem, z przywlekanymi siłą mieszkańcami państwa. Jednak i ta gra nie przynosiła żadnego wyzwania, bowiem nikt nie miał odwagi zaryzykować i pokonać króla, co przecież mogło skończyć się lochem i śmiercią. Nie pomagały: delikatne zachęty, krzyki, groźby. Kolejne rzędy graczy znikały sprzed oblicza władcy ze stygmatem przegranego. Aż pewnego dnia do pałacu przybył mężczyzna, który lubił igrać ze śmiercią i pokonał despotę w zaledwie trzynastu posunięciach. I wiesz co? Władca wpadł w monstrualny szał, kazał wtrącić szachowego śmiałka do lochu i umieścić na liście straceńców. Ach, lochy, skazańcy... ile wspomnień mych budzą... Nim dokończę opowieść, posłuchaj też o nich. Zimna jest kamienista posadzka w celi, możesz mi ufać. Jako kat poznawałem człowieka lepiej, niż najbliższa rodzina, choć spędzałem z nim nieporównywalnie mniej czasu. Na pamięć znam zlęknione, niemrawe bądź parszywe grymasy, rodzące się z poczucia kresu egzystencji. Często milcząco spowiadałem dobrych ludzi, zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Cóż zrobić, nie słuchali moich rad, albo ich los naznaczało fatum. Nemo ante mortem beatus. Skazani mają prawo do ostatniego życzenia. Co rozsądniejsi proszą o świstek, by napisać list do bliskich, ale są też tacy, których zadowala kawał mięsa i tłusty bulion rozgrzewający niepotrzebne już zaraz trzewia. Inni znów dopominają się o czas na modlitwę. Tego akurat zupełnie nie rozumiem. Jeśli prawdziwe są ich przekonania, to przecież już za chwilę będą mogli porozmawiać z Bogiem twarzą w twarz. Wielu błaga też o wiadro alkoholu, aby zalać się w trupa. Zaprawdę, przedwczesna to przemiana w truchło, acz doskonale znieczulająca. Wreszcie nadchodzi moment, gdy trzeba wyjść z czasowego do wiecznego miejsca odosobnienia. Ruszyć ciemnym korytarzem, na końcu którego widać światłość – to plac, gdzie stoi solidna konstrukcja z opadającym ostrzem. Aby się na nią wspiąć, musisz pokonać ostatnie w życiu schody. I jesteś, stoisz pośród tysięcy głów, które na razie pozostaną na swoim miejscu. Wiem, o czym myślą skazani, choć nigdy ich o to nie pytałem. Zapewniam, że ludzie, którzy za dużo pracowali, żałują, że więcej czasu nie poświęcili uciechom; ludzie, którzy lenili się, żałują, że nie skupili się na pracy. Cnotliwi żałują, że nie zagościli w cudzych łóżkach; rozwiąźli żałują, że nie poświęcili się miłości swego życia. Milczący żałują, że mało mówili; paplacze żałują, że za dużo kłapali jęzorem. Bohaterowie żałują, że nie byli tchórzami; tchórze żałują, że nie byli bohaterami. Taki właśnie rachunek wystawia się swojemu życiu, gdy widzi się jasno, konkretnie, ostatecznie. Niech zgadnę, gardzisz gapiami, którzy tłumnie zlatują się na każde obwieszczenie o publicznej egzekucji. Ty jesteś inny, bardziej ludzki, starannie wygładzony przez hebel wychowania i kultury. Zaryzykuję, powiem ci coś, czego nie powinieneś powtarzać przyjaciołom i rodzinie. Otóż jesteś taki sam, jak widzowie krwawych spektakli. Popukaj się po czole i sercu, a potem przyznaj to chociaż przed samym sobą. Na początku zawsze jest ciekawość, niby odwracasz wzrok, a jednak czujesz pociąg do zła skrytego za zasłoną tabu i obyczajów. Chciałbyś tylko powąchać, spojrzeć, lekko pogłaskać, broń Boże nie zasiewać go w duszy. Potem nadchodzi czas, który sprzyja kiełkowaniu. Społeczeństwo gnije, otoczenie przestaje być bezpieczne, ktoś ciągle mąci spokój i równowagę, czyha na majątek, zdrowie, życie. Zaczynasz rozumieć, że zasoby są skończone, więc musisz walczyć, bo inni pragną tego samego. Im cenniejsze dobra, tym jatka jest bardziej bezwzględna. Wnet pojmujesz, że zasady są tylko ograniczeniem, przez które przegrywasz. Przylepiasz do przeciwników łatki: dziwny, tępy, niemiły, zły, podły, niegodny, zbrodniczy. Wreszcie świta pytanie, czy drugi żyć powinien? Wyhodowałeś w sobie człowieka z krwi i kości. Bo gdy klęska dotyka cię personalnie, tracisz trzeźwość osądu, racjonalizujesz plugastwa, masz niepodważalną rację. W imię dobra gotów jesteś złożyć ofiary z bliźnich. Chętnie zobaczysz, jak cierpią, bo zasłużyli, niewątpliwie. Byłoby się czym przejmować, martwić o siebie, ale na szczęście wszyscy tak robią, nie możesz być inny. Ty, brat, siostra, sąsiad, miasto, cały kraj – wspólnymi siłami wprowadziliście nową normę, usankcjonowaną przez wymyślne maszyny do zabijania. Spójrz na twarze gapiów, to lustro. Przyszedłbyś tu popatrzeć i powąchać, bo jesteś taki sam jak oni. Jedna rzecz nie daje mi spokoju i hipnotyzuje tłum przybyły na pokaz dekapitacji. Kat i nóż wykonawszy swoją powinność, usuwają się w cień, ale kęs życia zostaje przy ofierze. Krew odżywiająca mózg pozwala jeszcze na chwilę zachować świadomość, uśmiechnąć się, zasmucić, mrugnąć oczami, zaczerwienić policzki. Żywe emocje wymalowane na martwej twarzy. Pantomima odgrywana w ramach sztuki nieznanego autora. Zachwycony motłoch krzyczy albo gwiżdże rozczarowany zbyt krótkim trwaniem egzekucji. Głowa patrzy, psy wyją, unosząc pyski ku górze, pył wisi w powietrzu, jedni biorą brudny oddech ulgi, drudzy przemywają łzami ciemne twarze i trwają w spazmach. Wszystko jest tak ludzkie, że jutro powtórka, żeby nikt nie zapomniał, co znaczy człowiek. Wybacz dygresje, ale przed kimś musiałem się otworzyć. Spokojnie, pamiętam, że zacząłem opowiadać... Jak mówiłem, dzielny szachista oczekiwał w lochu na ścięcie głowy, nie był zlękniony, bo znał doskonale temat dekapitacji na niwie teoretycznej i praktycznej. Nadszedł dzień, gdy zawołano, że ma wychodzić, bo wybiła ostatnia godzina. Ruszył ciemnym korytarzem... Znasz to już, prawda? Ale nie zaprowadzono go na podest z gilotyną, lecz wprost przed srogie oblicze władcy. Despota zapragnął rewanżu, a śmiałek nie zwykł przegrywać, więc i tym razem zamatował króla. Całą noc spędzili na kolejnych partiach zawsze kończących się w ten sam sposób. Rano ich opadłe głowy spoczywały obok szachownicy. Spali jak dzieci, jak równi sobie. Po przebudzeniu władca nie tylko darował winy śmiałkowi, ale zaproponował rękę swojej córki i obsypał go złotem. Jak morał płynie z tej historii? Otóż taki, jaki chcesz. Może taki, że opowieść jest skażona patriarchalną przemocą, bo kobieta jest tylko przedmiotem i trofeum; a może taki, że władcami zwykle zostają ludzie nie najinteligentniejsi – też dobre! Mam jednak swoją interpretację i warto ją wyżłobić w umyśle. Nieodłączną częścią dobrej gry jest możliwość porażki. To ekscytujące niczym opadający nóż gilotyny. Jakaż to przyjemność podchodzić do partii, której wynik jest z góry znany? Gdzie nęcący zapach potencjału, gdzie satysfakcja, gdzie motywacja, by czynić więcej? Jednocześnie lgniemy do zwycięstw, pragniemy ich, bo znieczulają grozę istnienia. Z jakiegoś irracjonalnego powodu zrywamy się rano z wygodnych legowisk, poświęcamy cząstki odżywianego tlenem mięsa, ostrzymy pióra i miecze, wchodzimy na szczyty, wpadamy do dziur, leżymy pod ostrzem. Spójrz na swój wyrok. Zdradź, co sprawia, że tracisz głowę. Wiesz, dlaczego doceniasz życie? Ponieważ masz świadomość jego końca. Chwile są niezapomniane i wspaniałe, gdy zamkną się w sztywnych ramach. Nieskończona perspektywa odziera czas z wartości. Po co świętować karnawał, jeśli trwałby cały rok? Po co podejmować decyzję, jeśli masz bezmiar alternatyw, które możesz wypróbować? Po co kochać i wierzyć, skoro nie nadejdzie moment próby? Przyznaj, śmiertelniku – koniec zwiększa apetyt, wieńczy, uświadamia. Więc pozwól, że teraz zamilknę, utnę naszą znajomość. W przeciwieństwie do ciebie zrozumiałem zasady najtrudniejszej, najważniejszej i najobrzydliwszej gry, jaką jest życie. Napisałem wspaniały dramat. Za chwilę ścinają władcę, a ja jestem następcą tronu.
Oceń to opowiadanie. Czy spodoba się ono czytelnikom? Jak ocenisz jego literacki styl? Co sądzisz o zakończeniu?
To mocne, sugestywne opowiadanie utrzymane w pierwszoosobowej narracji kata-filozofa. Łączy brutalny naturalizm z refleksją egzystencjalną i ironią, dlatego może rezonować z czytelnikami ceniącymi literaturę spod znaku Mistrza i Małgorzaty, Ligottiego czy Schulza. Dla odbiorców wrażliwych na dosłowny opis przemocy tekst będzie jednak zbyt drastyczny.
Element | Wrażenie | Plusy | Ryzyka |
---|---|---|---|
Język | Bogaty, archaizujący leksykon („łachmany”, „nagłośnia”, łacińskie sentencje). | Buduje klimat quasi-średniowieczny, podkreśla erudycję narratora. | Miejscami barokowa ornamentyka może męczyć; długie zdania obciążają rytm. |
Obrazowość | Mięsiste, zmysłowe opisy dekapitacji. | Silne emocje, zapadające w pamięć metafory („ostrze… przemienić w lustro”). | Graniczy z gore; część czytelników może odrzucić fizjologię szczegółów. |
Refleksyjność | Eseistyczne dygresje o prawie, władzy, naturze zła. | Nadają głębi, wpisują historię w filozoficzną ramę. | Mogą spowolnić akcję; grozi przesyt moralizatorstwem. |
Ironia i humor | Czarny dowcip („kawał mięsa i tłusty bulion”, „Artificem commendat opus”). | Łamie patos i pogłębia portret bohatera-socjopaty. | Humor jest ponury; wymaga od odbiorcy dystansu. |
Zamknięcie jest przewrotne: kat nie tylko opisuje śmierć, lecz sam gra o władzę i wygrywa. To podbija ironię – ten, który odbiera życie, staje się królem, być może zaraz padnie ofiarą kolejnego ostrza. Jednocześnie końcowa deklaracja („za chwilę ścinają władcę, a ja jestem następcą tronu”) działa jak drzwi uchylone – czytelnik dopowiada sobie, czy narrator faktycznie obejmie władzę, czy też ulegnie własnym mechanizmom przemocy.
Literacko wyraziste, tematycznie odważne opowiadanie, które prawdopodobnie zyska entuzjazm krytyków i czytelników niszowej grozy/psychologii, ale wymaga lekkiego oszlifowania, by nie stracić mniej odpornych odbiorców w labiryncie słów i posoki.